Najbardziej niedocenione gry 2012 roku
Prawdziwe gwiazdy, których blasku nikt nie zauważył
Adrian Kotowski 5 marca 2013, 15:39
Dotarcie do szerokiej publiczności jest w branży rozrywkowej głównym celem, bo to właśnie masy napędzają sprzedaż danego tytułu, to one zapewniają przypływ gotówki twórcom i wydawcy. Produkty dobre zazwyczaj sprzedają się dobrze, choć nie jest to regułą. Dzisiaj przedstawię kilka przykładów na to, że nawet świetne produkcje mogą nie przebić się w natłoku blockbusterów będących n-tymi częściami danej serii. Że (złe) decyzje klientów wpływają negatywnie na branżę, którą każdy z tych osób uwielbia.
Statystyczny gracz zmienił się dość mocno na przestrzeni tych kilkunastu/kilkudziesięciu lat – zdaje się, że ewolucja przebiegała od geeka i zapaleńca do przykładnego męża i głowy rodziny czy idealnej pani domu. Gry coraz częściej postrzegane są nie tylko jako zabawa dla dzieci, ale także jako potężne medium, które w wielu przypadkach może bez problemu stawić czoła branży filmowej czy telewizji. Zmiana profilu gracza sprawiła jednak, że tworzenie wysokobudżetowych produkcji jest coraz bardziej ryzykowne. Szczególnie w przypadku nowych tytułów czy takich marek, których kolejne części nie są wydawane cyklicznie. Gra musi się przecież sprzedać. Nie dziwi więc fakt powstawania sequelów sequeli sequeli czy jeszcze bardziej abstrakcyjnych rzeczy. Trzy części danej serii to obecnie standard, najlepiej gdy jest ich jednak więcej. Gracze kodują sobie wtedy w pamięci, że istnieje coś takiego jak Assassin’s Creed, Call of Duty czy FIFA. Wiedzą, że są to „hity”, że to na te gry warto rzucić okiem, że reszta produkcji jest bez szans, bo w końcu tyle osób to kupiło, więc nie może być słabe. Nasuwa mi się znane porównanie do much, ale powstrzymam się od jego przytoczenia, zapewne sami się domyślicie, co miałem na myśli.
Problem w tym, że takie myślenie degeneruje branżę – rodzi się bowiem pytanie, po co robić gry nowe, innowacyjne i świeże, skoro można odgrzać „kotleta”, który i tak się sprzeda. Jest bowiem duża szansa, że na fali popularności poprzednika zostanie przez prasę dobrze oceniony. Taki „kotlet” nie przyciąga wyszukanymi rozwiązaniami, fabułą czy genialnym gameplayem, a jedynie znanym tytułem czy kultem postaci głównego bohatera. Właśnie to sprawia, że wiele perełek nie ma szans na uszczknięcie kawałka z ogromnego tortu, jakim bezsprzecznie jest branża gier. Dzisiaj opiszę pokrótce kilka produkcji, które niestety nie zostały docenione przez klientelę, które przemknęły bez echa, które – choć prezentują wysoki poziom – nie są w stanie nawiązać walki z wcześniej wspomnianymi gigantami. Smutny obraz rzeczywistości, w której ja – jako gracz – coraz gorzej się odnajduję.
Sleeping Dogs
GTA to dla wielu seria-legenda, synonim sandboxa, gra ciągnąca ten rynek, wyznaczająca standardy w produkcjach z pseudootwartym światem. Nie dziwi więc, że konkurencja Rockstara postanowiła także zainteresować się tego typu grami. Najlepszym tego przykładem jest uwielbiane przeze mnie Saint Row. Dwie gry tego typu to jednak nadal za mało. Dostrzegli to ludzie z United Front Games, a ich odpowiedzią na ten stan rzeczy stał się Sleeping Dogs – swego rodzaju„GTA w Hong Kongu”, które – według mnie – w wielu aspektach przewyższa zdecydowanie wychwalanego pod niebiosa sandboxa Rockstara. To klimatyczna produkcja z otwartym światem, w której ktoś wreszcie pomyślał o dobrym wątku głównym. Ale też gra, która się nie sprzedała. Dane dotyczące tej kwestii ujawnione przez Square Enix wyjątkowo mnie zaskoczyły – gra przecież mogła być łakomym kąskiem dla wszystkich wyczekujących premiery GTA V. Tak się nie stało. Wydawca chyba jednak nie postawił krzyżyka na marce, ponieważ dodatki DLC nadal się pojawiają. Problem w tym, że kolejna część – o ile powstanie – może już nie przypominać tego Sleeping Dogs. Klon GTA na rynku nie przetrwa – potwierdzeniem tego jest chociażby karykaturalne Saints Row stworzone przez Volition.
The Darkness II
Bardziej niepewny los czeka inną wielką i niedocenioną produkcję – The Darkness 2. Seria pierwsze kroki stawiała na konsolach obecnej generacji, gdzie furory nie zrobiła. Twórcy postanowili więc zaatakować rynek PC, dzięki czemu „dwójka” pojawiła się na popularnych blaszakach. Ofensywa niestety nie udała się, co widać po bardzo mizernych wynikach sprzedaży. Liczba sprzedanych kopii była tak mała, że 2K Games postanowiło zrezygnować z wydania dodatku do gry, mimo że ten od jakiegoś czasu był już tworzony. Jest to dla mnie kolejny cios, bo opowieść o Jackie Estacado i jego walce o duszę swoją i swojej ukochanej jest naprawdę przejmująca. Digital Extremes sprawiło, że zadawanie nawet najbardziej bolesnej i okrutnej śmierci swoim oponentom jest w jakiś sposób usprawiedliwione.
Darkness 2 to przede wszystkim świetnie poprowadzona fabuła, miodność płynąca z masakrowania przeciwników oraz świetny system wymiany ognia. Do tego idealnie stworzona iluzja świata budowanego przez tytułową Ciemność w głowie Jackiego. Te i wiele innych elementów sprawiają, że jest to gra wyśmienita, ale również niedoceniana i mało znana. Jest to dla mnie trochę niezrozumiałe, bo według mnie ta produkcja powinna być rozchwytywana. Szczególnie przez ludzi interesujących się dobrą, dojrzałą fabułę. Tak się nie stało i wygląda na to, że następca tej świetnej gry albo się nie pojawi w ogóle, albo pojawi się w dalekiej przyszłości. Oby nie…
The Walking Dead
Długo zastanawiałem się, czy napisać fragment o Walking Dead, które zostało przecież docenione przyznaniem tej grze tytułu Game of the Year 2012. Sprzedaż także była całkiem dobra jak na produkcje tego typu. Uważam jednak, że mimo wszystko gra rozeszła się w zbyt małej liczbie egzemplarzy, a w dodatku naprawdę wiele osób nawet nie ma ochoty po grę Telltale Games sięgnąć z innego powodu, niż ten, że jest to przygodówka. Przygodówka to jednak zbyt duże słowo – to interaktywny film, którego jakość powala. W swojej recenzji zachwycałem się Walking Dead, co zostało potwierdzone przyznaniem grze maksymalnej noty. Opinię o tytule podtrzymuję do teraz.
Problemem Walking Dead jest nie tylko zaliczanie tej gry w poczet gier przygodowych, ale także sposób jej dystrybucji. Na konsolach gra sprzedawana jest w odcinkach, co dla polskiego gracza jest czymś nowym. O wiele lepiej sytuacja przedstawia się w przypadku komputerów osobistych. Tutaj jednak barierami może być cena, wersja językowa (gra nie ma oficjalnej polskiej wersji), dostępność w naszym kraju (Walking Dead nie jest dystrybuowane w Polsce w pudełku) oraz ogólna niechęć polskich graczy do zaznajamiania się z nowościami. Prawo serii, o którym pisałem we wstępie, u nas jest chyba jeszcze bardziej widoczne niż na zachodzie. Koniec końców – wiele osób słyszało o Walking Dead, ale niewiele tytuł kupiło.
Spec Opst: The Line
Spec Ops: The Line jest – obok Darkness 2 – chyba największym przegranym. Sam trafiłem na tę produkcję tylko dlatego, że była gdzieś w wyprzedaży. Nie pokładałem jakichś większych nadziei w tym tytule, zresztą w ogóle nie kojarzyłem wcześniej tej marki. Jakie było moje zdziwienie, gdy gra okazała się być po prostu świetna. Cudowna narracja, całkiem przyjemny model strzelania (choć gier TPP nie lubię, a shooterów TPP szczególnie), wyraziste postaci. Ta gra to wspaniałe studium psychologiczne osoby owładniętej szaleństwem wywołanym przez konflikt zbrojny, w którym uczestniczy. SO:TL nie zdobył uznania krytyków przez katastrofalne bugi na premierę oraz bardzo słaby marketing – gra przeszła po prostu bez echa. A wielka szkoda, bo bardzo odróżnia się od całej reszty, jest fabularnie dopieszczona (czego o większości shooterów nie sposób powiedzieć), skłania do myślenia. To już kolejna gra (po The Darkness 2) od 2K Games, które się nie sprzedała w odpowiedniej liczbie egzemplarzy. Inna sprawa, że sam wydawca na biedę narzekać nie może, bo jego siłą napędową były świetne Borderlands 2 i XCOM Enemy Unknown. Szkoda więc przede wszystkim Yager Development i Darkside Game Studios, którzy stworzyli tę bardzo dobrą grę. Mam nadzieję, że jeszcze o nich usłyszymy.
To the Moon
Kolejną i ostatnią pozycją wartą wspomnienia jest co prawda gra, która stworzona została jeszcze w 2011 roku, ale bardziej dostępna dla zwykłego użytkownika stała się dopiero we wrześniu 2012. Mowa tutaj o To the Moon – tytule, który jest dla mnie jedną z najlepszych gier, jakie kiedykolwiek powstały. To opowieść o przeżywaniu swojego życia na nowo: od kołyski po grób, z genialną ścieżką dźwiękową (dostępną także osobno do kupienia – naprawdę warto wydać na nią te kilka dolarów/euro), pełna humoru, ale też nostalgii i smutku. Przykre, że tak wspaniały tytuł pozostaje tak nieznany! Zwykły gracz nie ma w ogóle pojęcia o rynku gier indie, leci z hajpem dyktowanym przez największych wydawców. Wiem, co mówię – od dłuższego czasu przyglądam się fanom gier Bioware (więc osobom, które teoretycznie powinny lubić dobrą fabułę w grach), których naprawdę niewielka liczba potrafi uruchomić cokolwiek innego niż Mass Effect. Tu jednak kolejny raz odsyłam na początek tekstu, do słów o specyfice dzisiejszego gracza – sprawdza się to tutaj znakomicie.
Wracając jednak do To the Moon – dużym problemem gry przez długi czas był brak oficjalnej polskiej wersji językowej. Na szczęście za zlokalizowanie i wydanie w naszym kraju tej produkcji wziął się Techland (chwała im za to), więc jeden z potencjalnych minusów już odpadł. Niestety jest jeden nie do przeskoczenia, szczególnie dla osób przywiązujących dużą wagę do grafiki – ta w grze Freebird Games nie wygląda nawet dobrze. Nic w tym dziwnego, ponieważ ta świetna produkcja powstała przy użyciu dobrze znanego narzędzia, jakim jest RPG Maker. Ma ona więc duszę gier wydawanych na przenośne konsole Nintendo. Mnie to nie przeszkadza, starszym graczom zapewne także, ale młodsi gracze mogą mieć z tym problem.
Warto wspomnieć, że To the Moon jest bardzo tanie – 20 zł za te 4-5 godzin podróży w głąb ludzkiego umysłu nie jest kwotą wygórowaną. Szczególnie że trudno znaleźć obecnie na rynku podobną grę. Niestety klienci tego nie zauważają, bo nie mają rzuconej prosto w twarz reklamy. Nie interesują się tym rynkiem, choć korzystają z jego usług.
Jestem niemal pewny, że także w tym roku lista tytułów, które mało kto pozna i mało kto kupi, mimo niewątpliwych zalet, będzie pokaźna. Znowu sprzedają się dobrze kolejne Call of Duty, kolejny Assassin's Creed, Battlefield, Dragon Age oraz FIFA. Znowu rynek zaleje masa DLC, w większości słabych, choć z nielicznymi przebłyskami. Kolejny raz statystyczny gracz będzie potrafił wymienić 3 gry, które zna, zapewne większość z listy powyżej. Czekam więc na rewolucję zapoczątkowaną na Kickstarterze, na nowe marki w związku z pojawieniem się next genów, na większą kreatywność deweloperów. Na kolejne przeżycia towarzyszące mi przy Walking Dead, To the Moon czy The Darkness 2. Mam nadzieję, że świat gier nie zostanie oparty na kotletach, jak to ma miejsce obecnie.







