DmC: Devil May Cry
Dante jest w formie. I jest cięty na demony.
Jacek Chlewicki 7 lutego 2013, 08:30
Brytyjczycy ze studia Ninja Theory mieli za cel reaktywować serię Devil May Cry, która w 2001 roku na dobre zapoczątkowała gatunek, z którego gry dzisiaj określamy slasherami. Wiele było obaw, że zachodni deweloper nie poradzi sobie z tą przecież mocno japońską, przekoloryzowaną, czasami do bólu szaloną serią, ale ekipa z Ninja Theory poradziła sobie dobrze, ba, tak dobrze, że chyba nikt sobie teraz nie wyobraża, aby kolejne przygody Dantego mógł stworzyć ktoś inny.
Dante to pogromca demonów zrodzony z ojca demona oraz matki anioła. Poznajemy go w momencie, kiedy chłopak żyje sobie beztrosko w świecie ludzi hołdując zasadzie, że „hulaj dusza, piekła nie ma”. Mieszka w przyczepie, do której zaprasza napotykane w klubach dziewczyny i wcale nie przejmuje się zgubnym wpływem picia alkoholu na pusty żołądek. Sielankę przerywa niespodziewane pojawienie się pod drzwiami jego przyczepy tajemniczej Kat, która wróży Dantemu wielkie niebezpieczeństwo.
Ale Dante jest chciwy na niebezpieczeństwa. Ma zadziorny uśmieszek, a zabijanie potworków traktuje jak dobrą zabawę. Do eksterminacji diabelskiego pomiotu używa miecza oraz pistoletów o dźwięcznie brzmiących imionach: Ebony oraz Ivory. Wraz z kolejnymi postępami w rozgrywce otrzymujemy dostęp do zupełnie nowych broni oraz umiejętności. Jest ich sporo, a każda z nich charakteryzuje się oryginalnymi cechami i zmusza nas do ciągłych zmian stylu walki. Jest ciężki, płonący miecz, który przydaje się do kruszenia grubych tarcz i pancerzy, są też lżejsze miecze, które po wprowadzeniu w ruch szatkują ciała mniejszych i słabszych oponentów. Oprócz tego są jeszcze specjalne rękawice, ostrza do rzucania oraz shotgun. Dla każdego coś miłego.