Recenzja gry The Last of Us
Gra o utraconym człowieczeństwie.
Adrian Kotowski 14 lipca 2013, 12:10
Ciężko jest napisać recenzję gry, która powtarza liczne schematy, która na pierwszy rzut oka nie wprowadza przełomowych rozwiązań zarówno narracyjnych, jak i czysto gameplayowych. A The Last of Us takie właśnie jest. Jest też genialne i chyba to sprawia mi największy problem.
Recenzentowi najłatwiej pisze się recenzje produktów słabych, w których z lubością i nieukrywaną satysfakcją obnaża wszystkie bolączki, gdzie nie szczędzi słów krytyki, jest lekko sarkastyczny. W takiej sytuacji ewentualne plusy schodzą na dalszy plan, nie przywiązuje się do nich większej wagi. Gdy dostaje w swoje ręce produkt genialny, zwykle przychodzi chwila refleksji nad tym, jak ugryźć dany temat. Jak w odpowiedni sposób przekazać wszystko, co najlepsze w ogranym tytule, jak przekonać czytelnika, żeby zainwestował swoje ciężko zarobione pieniądze i zakupił grę. Taka refleksja naszła mnie już w czasie oglądania napisów końcowych w The Last of Us. Co ciekawe, rozmyślam o tym do tej pory.
Temat postapokaliptycznej wizji świata przewija się w masmediach nie od dzisiaj. Na kanwie tego modelu powstało wiele naprawdę ciekawych serii książkowych, filmowych czy w końcu i growych. Bo czy ktoś nie kojarzy serii Walking Dead czy Fallout? Naughty Dog trafiło ze swoją produkcją wręcz idealnie – obecnie mamy trwający już co najmniej 3 lata sezon na zombie. Studio postanowiło jednak pójść nieco dalej i zrobić własną wariację postapokaliptycznego świata. Tym razem wrogiem ludzkości nie są żywe trupy, a ludzie zarażeni grzybem Cordyceps (co ciekawe istniejący naprawdę i "działający" podobnie). Pomyślicie – kolejna bajka z dwójką bohaterów wyrzynającą w pień zastępy nosicieli tego paskudztwa. Okazuje się jednak, że tak jak w przypadku The Walking Dead, zarażeni są jedynie tłem, częścią świata, a nie jego głównym elementem. Oczywiście to przez nie wygląda on tak jak wygląda, ale instynkt przetrwania nakazuje walczyć nie z nimi, a z pozostałymi przy życiu i zdrowymi ludźmi.
Oczekując od gry czegoś więcej, czegoś, co sprawi, że produkcja wciąga, prawie zawsze liczymy na pierwsze wrażenie. Jeśli gra nas do siebie przekona, zagłębiamy się w historię. Analogicznie – jeśli początek nas odrzuci, dalszej części produkcji możemy w ogóle nie zobaczyć. Naughty Dog o tym wie – w końcu na wprowadzeniach i dobrze zaprojektowanym rozwoju akcji seria Uncharted zdobyła taką popularność. Swój kunszt pokazali także w The Last of Us serwując najlepszy prolog, jaki kiedykolwiek stworzono. To narracyjno-gameplayowe arcydzieło, będące tutorialem, choć grając nie czujemy, by ktoś nas prowadził za rękę. W ciągu kilkudziesięciu minut autorzy zarysowali cały świat, zagrali na emocjach, pokazali motywację głównego bohatera. Joel jest wyraźnie określony, to człowiek, który swoje przeszedł, a teraz, 20 lat po wybuchu epidemii, nie jest już osobą, którą był dawniej. Troszczy się o siebie, nie ma skrupułów, gdy w grę wchodzi walka o przeżycie. On i jego partnerka Tess, szmuglując lekarstwa i inne cenne produkty ze strefy i do strefy kwarantanny, wiodą pełne niebezpieczeństw, ale i tak w miarę spokojne jak na panujący porządek świata życie. Są sobie sterem, żeglarzem i okrętem. Naughty Dog potrafiło płynnie zaburzyć tę "sielankę", stawiając na głowie życie Joela.
Ellie będąca "paczką", kolejnym zleceniem, szybko przeistacza się w kogoś więcej. Oglądając przemianę dziewczyny z dość niewinnej nastolatki w walczącą o przeżycie każdymi środkami, równoprawną partnerkę Joela, gracz nie zastanawia się, dlaczego stała się tym, kim się stała. Gracz to wie, gra mu to przekazała, nie musimy zadawać szeregu pytań. To niewątpliwe zwycięstwo scenarzystów TLOU. Większą uwagę zwracamy na bezpośrednią relację Joela i Ellie. Ta jest dużo bardziej skomplikowana – nie jest to czysta przyjaźń, nie jest to także schemat ojciec-córka. Zagłębiając się w rozgrywkę wiemy jednak, że są sobie bardzo bliscy, że zrobią dla siebie bardzo wiele, co zresztą potwierdzają z każdym kolejnym etapem pokonanym na drodze do wyznaczonego celu.
Ellie i Joel są cały czas kształtowani przez wydarzenia, których są uczestnikami lub jedynie świadkami. Fabuła prezentowana przez autorów podczas właściwej rozgrywki dopełniana jest przez różnego rodzaju dokumenty czy nawet sceny. Wiele tych ostatnich jest naprawdę przejmujących, tym bardziej że są one komentowane. Samobójstwo, będące ucieczką od bolesnej śmierci czy brutalna egzekucja wykonana bez mrugnięcia okiem przez zbirów rabujących osoby przeszukujące miasto, to na pierwszy rzut oka tylko wypełniacze. Zagłębiając się jednak w temat dochodzimy do wniosku, że bez nich The Last of Us nie byłby tak dobrą produkcją. Te obrazki dodają temu światu realizmu. Naughty Dog zwykłym wystrojem wnętrz, ułożeniem przedmiotów czy wypełnieniem pomieszczeń ciałami, grzybnią i innymi tego typu elementami potrafi przekazać więcej niż niejedna długa wymiana zdań oglądana przez gracza w innych grach.







