News

Dying Light - recenzja

A Ty co zrobisz, kiedy Twój dom otoczony zostanie przez hordę wygłodniałych zombie?

Po sukcesie Dead Island Techland postanowił ponownie zwrócić się ku motywowi zombie i trzeba przyznać, że wyszło mu to o niebo lepiej niż eksperyment z piratami w Raven`s Cry. Dying Light króluje na listach bestsellerów nie tylko w Polsce, lecz na całym świecie – czy słusznie? Na czym polega fenomen kolejnej produkcji nafaszerowanej żywymi umarlakami i dlaczego jeszcze nie znudziły nam się usiłujące napastować nas zwłoki w zaawansowanym stanie rozkładu?

W przypadku nowego produktu wrocławskich deweloperów od samego początku wiemy, z jakim typem gry będziemy mieć do czynienia i czego możemy się po niej spodziewać, ale to, że w miarę rozwoju gameplay nie zaskakuje, nie znaczy, że jest zły – on po prostu spełnia oczekiwania, nie zawodzi, nie rozczarowuje. Niestety tak jak od razu mamy świadomość, że zabawa w parkourowca sprawi nam wiele frajdy, a mordowanie zombiaków będzie coraz bardziej wyszukane, tak samo już od pierwszych taktów obawiamy się, że fabuła może kuleć i, jak się później okazuje, kuleje. Już na starcie możemy przewidzieć, jaki wszystko będzie mieć finał. Jeżeli nie lubicie więc historyjek rodem z kasowych filmów o superbohaterach i szpiegach, intryga Dying Light Wam się nie spodoba. Scenarzyści zaserwowali nam zestaw klasycznych dla takich epizodów postaci – Crane`a, Rahima, jego siostrę i pozostałych. Postaci chyba nie dało się prościej skonstruować i gdyby nie antropomorficzne sylwetki bohaterów, równie dobrze moglibyśmy wziąć je za Pokemony.

2015 02 17 00013

Całość próbuje uratować kilka pobocznych wątków, np. z Gazim i jego mamą, parę zaskakujących zwrotów akcji czy zabawnych wstawek. Niestety można było znacznie lepiej wykorzystać potencjał historii zarysowanej grze.

Fabule nie pomaga też wyjątkowo nieudany polski dubbing, niekiedy doprowadzający do irytacji. Nie można oprzeć się wrażeniu, że raczej oglądamy Tajemnicę Sagali aniżeli usiłujemy przetrwać w apokaliptycznie trudnych warunkach. Nawet najbardziej nieludzcy (i nie mowa tu o przemienionych!) i zwyrodniali ocaleni w spolszczonej wersji wydają się cukierkowi i prędzej uwierzylibyśmy, że za pięć minut będziemy z nimi pić wódkę niż że będą próbować nas ukatrupić. Z kolei rozmowy głównego bohatera z niejakim Rahimem brzmią, jakby chłopaki umawiali się na piwo, a nie zajmowali się sprawą wagi życia i śmierci. Nawet reakcje bohaterów z wymownym „co to, k****, jest?” po zobaczeniu następnego zmutowanego zombiaka są sztuczne i wymuszone. Polski dubbing lepiej pasowałby do Hearthstone`a niż tutaj.

2015 02 15 00010

Nie jest to na szczęście gra, w której chodzi o treść, a że właściwie wszystko poza nią i dubbingiem stoi na wysokim poziomie. Mamy całą gamę atrakcyjnych elementów rozgrywki, mogących wspomniany mankament przysłonić. Dying Light to parkour, eksploracja, walka oraz niesamowity tryb multiplayer. To wystarczy, by się nie nudzić, bo na mapie dzieje się całkiem sporo – tu misja, tam quest, na prawo trzeba komuś pomóc, na lewo akurat spadł zrzut, a zaraz się ściemni i będziemy musieli poradzić sobie z nocnym łowcą, etc.

2015 02 15 00018

Parkourowe szaleństwo

Jednym z kluczowych elementów rozgrywki reklamowanym przez Techland w licznych zwiastunach i zapowiedziach jest sposób poruszania się po mieście. Twórców zainspirował parkour i świetnie udało im się przenieść go do wirtualnej rzeczywistości Dying Light. Tak mógłby wyglądać współczesny Assassin`s Creed z perspektywy FPP – wprowadzone rozwiązanie aż prosi się o pozostawanie częściej na dachach niż ulicach. Zwinność bohatera możemy rozwijać, zdobywając kolejne umiejętności: szybsze skakanie, zmniejszone obrażenia przy zeskokach ze śmiertelnie dużych wysokości czy ogłuszenie wroga przy przeskoku. System przemieszczania się po mieście jest bardzo intuicyjny, dlatego po krótkim treningu każdy powinien się w nim odnaleźć i zacznie czerpać przyjemność z latania po Harran. Aż chciałoby się mieć taką kondycję, kiedy biegniemy spóźnieni na tramwaj…

2015 02 16 00003

Gdy zapada zmrok…

Od naszych preferencji zależy, czy wolimy w ciągu dnia realizować misje i tłuc zombiaki po głowie nogą od stołu, a w nocy smacznie spać w bezpiecznej strefie, czy skusimy się na nocne wojaże, na które od czasu do czasu wybrać trzeba się koniecznie. Szczerze jednak sądzę, że po jednej takiej przygodzie nikt nie będzie marnował czasu na sen, ponieważ prawdziwa zabawa zaczyna się w Harran dopiero po godzinie 21. Dlaczego?

Noc oznacza naprawdę sporą dawkę adrenaliny i Dying Light może zagwarantować Wam szybsze bicie serca przynajmniej przy pierwszych wypadach z latarką. Dodatkowo punkty doświadczenia zdobyte przez nas po zmroku są podwajane, a także zostajemy nagrodzeni za samo przetrwanie nocy czy zgubienie pościgu łowców. Wreszcie, jeśli w opcjach naszą grę określimy jako publiczną, może dołączyć do niej nie tylko jakiś współpracownik, ale i użytkownik wcielający się w polującego na naszego bohatera zmutowanego zombiaka. Robi się więc coraz ciekawiej i rozgrywka staje się jeszcze bardziej dynamiczna niż przy samotnej eksploracji.

2015 02 15 00019

W nocy oczywiście możemy wykonywać questy zarówno główne, jak i poboczne, a że jest ich całkiem sporo, to mamy co robić. Chociaż większość z nich to polecenia znalezienia czegoś, dotarcia gdzieś, zabicia czy zniszczenia, nie nużą, a zwłaszcza misje poboczne wydają się ciekawe..

2015 02 19 00017

Strona: 1 2 3 Następna
Zgłoś błąd