Zombie Driver
Dowód na to, że rozjeżdżanie zombie może być wciągające
Krystian Machnik 31 października 2011, 20:13
W ostatnich latach w Polsce nastąpił wyraźny rozkwit branży gier komputerowych. Nowe firmy powstawały jak grzyby po deszczu, zapowiadały nowe produkcje, lecz niestety równie szybko znikały. Mało kto zdaje sobie sprawę, jak wiele polskich gier nie zostało nigdy wydanych. Na szczęście więcej jest jednak takich, które doczekały się swojej premiery, zdobyły uznanie graczy i recenzentów. Problem polega jednak na tym, że… nie w Polsce. To dość ciekawe jak na naród, który uwielbia chwalić się swoimi osiągnięciami…
Do grupy firm z sukcesami poza rodzimym krajem z pewnością zalicza się Exor Studios ze Szczecina. O ich istnieniu dowiedziałem się dopiero z informacji o premierze ich pierwszej komercyjnej produkcji, gry Zombie Driver. Tytuł dość banalny, na myśl przywodzi wątpliwej jakości „ścigałki” taśmowo produkowane jeszcze kilka lat temu. Na szczęście chłopaki ze Szczecina poszli po rozum do głowy i zrobili z tego „oldskulową” produkcję, zamiast niskobudżetówki próbującej udawać coś, czym nie jest. Ale po kolei. Akcja gry rozgrywa się w bliżej nieokreślonym mieście, wyludnionym wskutek katastrofy chemicznej i opanowanym przez krwiożercze zombie. Tylko nielicznym udało się przeżyć. Ludzie zabarykadowali się w budynkach rozproszonych po całym mieście, a zadaniem gracza jest uratować ich, zanim zombie zrobią z nich kolację.
Czynimy to z pomocą najróżniejszych samochodów, przystosowanych do rozjeżdżania na wpół zgniłych zombie. Brzmi banalnie, lecz wierzcie mi – dostarcza masy radości. Najpierw bowiem trzeba dojechać do celu, a to samo w sobie do prostych zadań nie należy. Jak wyżej wspomniałem, całe miasto opanowały zombie, więc niejednokrotnie trafimy na większe grupki, które nie przepuszczą nas bez walki. Rozgrywka w Zombie Driver ze przypomina mi tą z Painkillera – jest dziecinnie prosta, a mimo to – bardzo wciągająca.
Jest to produkcja dość rozbudowana jak na grę o rozjeżdżaniu zombie. Przede wszystkim – miasto. Posiada dzielnice (mieszkalne, handlowe, przemysłowe), jest dość zróżnicowane pod względem zabudowy, a na przejechanie całości potrzeba sporo czasu. Ja sam, choć ukończyłem grę, nie zdołałem zwiedzić wszystkich jego części. I ważna rzecz – jest zniszczalne, co oznacza, że elementy takie jak płoty, słupy czy nawet budki telefoniczne, ulegają zniszczeniu. A nic nie sprawia takiej satysfakcji, jak skracanie sobie drogi przez czyjś ogródek.
Misji jest sporo, ale ich opisywanie mija się z celem, właśnie ze względu na powtarzalność. Do zaliczania kolejnych kusi nas co innego – możliwość rozwoju. Za każdą misję dostajemy pieniądze, te naliczane są oczywiście za wykonane zadania, ale także za liczbę rozjechanych zombiaków. Można tworzyć coś na wzór „combosów”, tj. im więcej wrogów zneutralizujemy w krótkim przedziale czasu, tym więcej pieniędzy dostaniemy. Ponadto co jakiś czas na mapie pojawia się czerwone czaszka, która oznacza ponadprogramowe zadanie. Nagrodą za ich wykonanie najczęściej są pieniądze, ulepszenia pojazdu bądź całkowicie nowe modele. A tych jest sporo i są mocno zróżnicowane. Zaczynamy od typowej nowojorskiej taksówki, następnie dostajemy mocny sportowy pojazd (wzorowany na Bugatti Veyron), a im dalej brniemy w postępach, tym robi się ciekawiej – prawdziwa limuzyna, wóz strażacki, karetka pogotowia, buggy czy nawet znany wszystkim warszawski autobus, tzw. „ogórek”.




