Velvet Assassin
Ciche misje w okupowanej Warszawie
Krystian Machnik 2 listopada 2011, 15:21
Po czym poznać, że multi-platformową grę produkowano z myślą o konsolach? Po niewielkiej ilości opcji graficznych oraz do bólu uproszczonym sterowaniu. To drugie dodatkowo objawia się w grze niewidzialnymi ścianami, tak aby gracze władający mało precyzyjnymi gamepadami czasem nie spadli w przepaść. Velvet Assassin idealnie wpisuje się w tę konwencję, co pecetowców często doprowadza do szału. Czy w to da się grać?
Fabuła przenosi nas na tereny drugowojennej Europy – kontynentu wyniszczonego długoletnimi działaniami zbrojnymi, podobnie zresztą jak psychika głównej bohaterki. Nazywa się ona Violette Summer i jest agentką brytyjskiego wywiadu. Jej historia od początku pokazywana jest z perspektywy… łóżka. Nie robi jednak nic z tych rzeczy, o których właśnie pomyśleliście. Widzimy ją na wpół żywą, a kolejne misje wydają się być jej wspomnieniami. Violette jest skonana, leży w łóżku nie mając sił nawet się podnieść, więc mówienie też nie idzie jej najszybciej. Wynik jest taki, że przez całą grę szepcze, cały czas, bez przerwy. Nie krzyczy i praktycznie nie zmienia intonacji głosu, niezależnie od powagi sytuacji. Mniej więcej od połowy gry odechciało mi się jej słuchać, a nawet przestało za bardzo obchodzić, co właściwie mówi. Wyraźnie widać, że twórcy starali się stworzyć historię z przesłaniem, ale niestety nie wyszło to zbyt przekonująco.
A szkoda, bo to jedna z niewielu gier, w których mamy szansę powalczyć na terenach Polski. Akcja gry rozpoczyna się na francuskiej linii Maginota, a kończy w wyniszczonej Warszawie. Tam naszym zadaniem jest odszukać i uratować brytyjskich agentów, którzy zostali zdemaskowani przez wroga, bądź przynajmniej upewnić się, że niczego nie zdradzą. Ale grając w Velvet Assassin czuje się wyraźnie, że fabuła jest tylko przykrywką dla powtarzania tych samych czynności. Oczywiście moglibyśmy się kłócić, że przecież w praktycznie każdej grze o to chodzi, lecz sztuką jest umiejętnie to wykorzystać. Tutaj niestety to się nie udało, co jest w głównej mierze wynikiem bezbarwności bohaterki.
Lecz nie tylko. Tutaj muszę poruszyć temat sterowania i ogólnie całego gameplayu. Jak pisałem na początku, gry robione z myślą o konsolach upraszcza się na potrzeby gamepadów, które nie są tak „zwinne” jak komputerowe myszki. W efekcie przez całą grę dążymy tunelem z niewidzialnymi ścianami, nie da się nigdzie spaść, nie da się nawet podskoczyć (no chyba że taki podskok został zaplanowany przez twórców). Nawet eliminowanie przeciwników sprowadza się do zajścia ich od tyłu i kliknięcia lewym przyciskiem myszy, a nasza postać resztę załatwi. Poza tym jest ona chudzieńka i posługuje się głównie nożem, z kolei naziści są umięśnieni i mają w ekwipunku karabiny. Nie przeszkadza jej to jednak w bezproblemowym pokonywaniu ich siłą.
Przez większość gry posługujemy się zwykłym nożem, który umożliwia cichą eliminację przeciwników, ale z czasem zdobędziemy niemiecki pistolet Luger, a nawet karabin szturmowy StG44. Oczywiście, broni jest więcej. Chcę jednak zwrócić uwagę, że bohaterka pistolet chowa nie wiadomo gdzie (w ostatniej misji ubrana jest tylko w cienką koszulę), a karabin zawiesza na plecach. I problem polega na tym, że ów karabin nie ma przepaski, na czym więc wisi? Brak dbałości o szczegóły objawia się również, kiedy Velvet sięga po broń, wówczas zwyczajnie pojawia się w jej rękach. Moce nadprzyrodzone?




