Mass Effect 3: Omega DLC
Jak można robić dodatek fabularny o strzelaniu?
Adrian Kotowski 15 grudnia 2012, 08:00
Dodatek Omega do Mass Effect 3 był wyczekiwany przez fanów od dłuższego czasu, a informacje o nim krążyły niemal od premiery "podstawki". Nareszcie Bioware zaserwowało swoje nowe dzieło, ale – jak się okazuje – dla wielu może być to naprawdę niestrawne danie. Czym Kanadyjczycy mnie do swojego nowego produktu zrazili? Tego dowiecie się z najnowszej recenzji na łamach naszego portalu.
Omega to stacja pełna najróżniejszych szumowin ze wszystkich zakątków Układu Terminusa rządzona twardą ręką Arii T'Loak. Jest to miejsce, gdzie legalne jest to, co za legalne uważa Pani, a każda niesubordynacja spotyka się z dotkliwą karą. Tak przynajmniej było, dopóki Cerberus nie położył swoich zachłannych łapsk na tym miejscu, a Aria nie została zmuszona do kapitulacji i ucieczki na Cytadelę. W dodatku Omega mamy możliwość pomocy jej w odzyskaniu stacji. Czy zrobimy to z przyjemnością? Tu pojawiają się wątpliwości…
Ale po kolei. Dodatek możemy rozegrać przed wyruszeniem na bazę Cerberusa w podstawowej wersji gry. Aria jest zdesperowana do tego stopnia, że chce przypuścić frontalny atak bez większego troszczenia się o straty w ludziach. Już sam początek wydał mi się co najmniej idiotyczny. Shepard posiada wyborową drużynę najlepszych przedstawicieli ras galaktyki, ale nasza kompanka Asari stwierdza, że główny bohater serii nie może z tych posiłków skorzystać. W pełni rozumiem motywy, jakimi kierowali się panowie z Bioware – w końcu dowolność konfiguracji naszych towarzyszy oraz fakt, że większość może przecież zginąć w ME2 (i ME3 zresztą także), nie ułatwia zadania stworzenia dodatków z postaciami z podstawki. Tym niemniej argumentacja Arii jest totalnie idiotyczna i – według mnie – nie przystoi studiu z taką tradycją serwować graczom takiej papki.
Niestety później wcale nie jest lepiej pod względem fabularnym. Trudno tu nawet mówić o fabule, bo – poza krótkimi przerywnikami – naszym głównym celem jest po prostu hurtowe ubijanie wrogów. Co prawda napotykamy kilka znajomych osób, poznajemy także pierwszą zaprezentowaną w grze z tego uniwersum Turiankę, ale nie można nie odnieść wrażenia, że jest to zwykły skok na kasę.
Nasza druga towarzyszka, wspomniana Turianka o imieniu Nyreen, mogłaby być postacią ciekawą, ale nie będzie, bo koncepcja zaprezentowana przez Bioware jest specyficzna, żeby nie powiedzieć idiotyczna. Gang nawróconych gangsterów pod przywództwem szlachetnej, troszczącej się o społeczeństwo Omegi, kobiety w ogóle do mnie nie przemówił. Inaczej przedstawia się jej rys historyczny i jej związek z Arią. Problem w tym, że wątek nie został należycie przedstawiony i jest po prostu zbyt krótki. Dodatkowo sens powstania tej postaci niszczy jej wręcz debilne zachowanie przy samym końcu dodatku – zapewniam Was, że jeśli już kupicie Omegę, to będziecie długo zastanawiać się, co się stało ze zdrowym rozsądkiem Nyreen, gdzie się w tej najważniejszej dla niej chwili podział.