Mass Effect 3: Leviathan
Głęboka woda jest, plaży brak
Adrian Kotowski 6 września 2012, 19:10
Tabela faktów pokaż/ukryj
Produkt: | Mass Effect 3 (PC) |
Producent: | BioWare |
Wydawca: | Electrionic Arts |
Dystrybutor w Polsce: | Electronic Arts Polska |
Wersja językowa: | polska kinowa |
Data premiery na świecie: | 6 marca 2012 |
Data premiery w Polsce: | 8 marca 2012 |
Zalecany wiek: | 18 |
Wymagania sprzętowe - minimalne: | System operacyjny: Windows XP SP3, Vista SP1 lub Windows 7 Procesor: Intel Core 2 Duo taktowany zegarem 1,8 GHz lub odpowiednik AMD RAM: 1 GB (XP) lub 2 GB (Vista/7) HDD: 15 GB Karta graficzna: z 256 MB pamięci i wsparciem dla Pixel Shader 3.0 (NVIDIA GeForce 7900 lub ATI Radeon X1800 albo lepsza, poza GeForce 9300, 8500, 8400, 8300, ATI Radeon HD 3200, 3300 i 4350) Karta dźwiękowa: kompatybilna z DirectX 9.0c. |
Wymagania sprzętowe - zalecane: | System operacyjny: Windows XP SP3, Vista SP1 lub Windows 7 Procesor: Intel Core 2 Duo taktowany zegarem 2,4 GHz lub odpowiednik AMD RAM: 2 GB (XP) lub 4 GB (Vista/7) HDD: 15 GB Karta graficzna: ATI Radeon HD 4850 z 512 MB pamięci lub lepsza albo NVIDIA GeForce 9800 GT z 512 MB pamięci lub lepsza Karta dźwiękowa: kompatybilna z DirectX 9.0c. |
Do tej pory Bioware raczyło nas głównie darmowymi DLC do trybu multiplayer ME3. Nadszedł jednak czas na pierwszy płatny dodatek fabularny do części singleplayerowej. W dzisiejszej recenzji sprawdzimy, czy studio podniosło się z kolan po ogromnej krytyce fanów psioczących na zakończenie trylogii przygód Sheparda. Przyjrzymy się także kierunkowi obranemu przez studio i odpowiemy na pytanie, czy Leviathanowi bliżej do mocno średniego Arrivala, czy może świetnego Liar of the Shadow Broker. Zapraszam do lektury najnowszej recenzji na łamach naszego portalu.
Mass Effect 3 jest grą dobrą – tutaj nie powinniśmy mieć raczej wątpliwości. W przypadku zapowiadanego DLC miałem jednak ogromne obawy wobec jego jakości. Po pierwsze – studio, choć nie ugięło się pod presją fanów pragnących wprowadzenia do rozszerzonego zakończenia teorii indoktrynacji, wypuściło Extended Cut, które nie wyjaśniało wiele więcej niż można było domyślić się po obejrzeniu oryginalnego endingu. Po drugie – Bioware ma ogromne problemy z nową zawartością dla trybu wieloosobowego, który często jest praktycznie niegrywalny. Szczęśliwie jednak Leviathan został potraktowany przez Kanadyjczyków poważnie, choć – nieco uprzedzając bieg wypadków – LotSB nadal jest najlepszym DLC wydanym dla serii Mass Effect.
Leviathan z Dis przewijał się w naszej ukochanej space operze już kilka razy, ale nigdy nie były to „role pierwszoplanowe”, raczej wspomnienie, że coś takiego istnieje. Nie podawano jednak właściwie żadnych informacji o tym, czym jest i jak w ogóle łączy się on z uniwersum Mass Effect, poza tym, że gdzieś tam sobie siedzi i odpoczywa. Bioware postanowiło uchylić rąbka tajemnicy, dzięki czemu nowe DLC przybliża graczowi charakterystykę głównych czarnych charakterów serii ME – Żniwiarzy. Okazuje się, że nie są oni tacy „super cool”, jak sami o sobie mówią, nie powstali też „sami z siebie”. Dla wielu fanów szokiem może być to, co wymyśliło kanadyjskie studio, dla innych może być to jeśli nie majstersztyk, to przynajmniej solidna robota.
Dodatek zaczyna się od mocnego uderzenia. Już kilka minut od przylotu na Cytadelę do laboratorium dr Brysona nasz gospodarz zostaje śmiertelnie postrzelony przez swojego pracownika, który w dodatku nie jest świadomy popełnionej zbrodni. Co więcej, nie jest w stanie się nawet wytłumaczyć, bo „coś” nakazuje mu zostać rośliną i prowadzić pełen przygód, wegetatywny tryb życia. Jak wiadomo, z rośliny niewiele informacji można wyciągnąć, toteż Shepard zabiera się za śledztwo. Od tej chwili czeka nas huśtawka gameplayowa – prowadzimy wypady w odległe zakamarki galaktyki, by potem powrócić do laboratorium, gdzie „dziwnym zbiegiem okoliczności” uaktywniają się nowe elementy związane z fabułą.
Trwające około 3 godzin DLC pod względem prowadzenia narracji jest zaprojektowane świetnie, choć jest przy tym dość mocno przewidywalne (może poza samym zakończeniem). Bioware umiejętnie dawkuje nam walki, które co prawda nie są zbyt wymagające (powiedzmy sobie jednak szczerze – w żadnej z gier serii walki nie były trudne), ale są w miarę satysfakcjonujące. Inna sprawa, że wciskanie na siłę dosłownie wszędzie Brutali i Banshee jakoś szczególnie mi do gustu nie przypadło. Co prawda lodówki w grze nie ma, więc nie obawiałem się, że po jej otwarciu dwóch wyżej wspomnianych oponentów zaskoczy mnie jakąś skoczną melodią czy gorącym tangiem, to jednak odniosłem dziwne wrażenie, że w porównaniu do podstawki jest w tym aspekcie gorzej, a samo Bioware próbowało sztucznie przedłużyć w ten sposób rozgrywkę.
Co jeszcze rzuciło mi się w oczy, a dotyczy ściśle gameplayu, to ogromna liczba znajdziek i bonusów. Pomieszczenia są wręcz zawalone datapadami oraz ulepszeniami. Po przejściu DLC nasz galaktyczny współczynnik gotowości także zostaje dość mocno podbity. Druga sprawa to wrażenie większej tunelowości – lokacje nie porażają wielkością, co w połączeniu ze źle wybraną drużyną oraz nieodpowiednim typem przeciwnika może skończyć się dla gracza tragicznie. Szczęśliwie jednak mój Shepard nie musiał pukać do bram nieba lub krainy wiecznego krzemu (bo w sumie trochę złomu w sobie i na sobie nosi), ale kompani robili sobie „drzemkę” dość często.
Bioware chwaliło się na prezentacjach walką na dryfującym statku oraz prowadzeniem mecha pod wodą. Shepard jak wiemy jest bardzo utalentowanym przedstawicielem rasy homo sapiens – w końcu potrafi biegać, strzelać, używać mocy, nauczył się w trzeciej części nawet skakać (ah, te działające z opóźnieniem implanty), jest ponadto znanym w galaktyce Casanovą (choć nadal nie może równać się w tym aspekcie z Człowiekiem Iluzją). Twórcy „wpoili” mu do głowy coś nowego, pozwolili w tym DLC zanurkować i niestety jest to zbyt krótka podróż. Szkoda, bo posępny klimat morskich głębin był bardzo odczuwalny.
Osobna wzmianka dotyczy różnorodności lokacji. „Czasem słońce, czasem deszcz” pasuje do Leviathana idealnie. Poza wspomnianym dryfującym na środku morza/ oceanu statku oraz laboratorium odwiedzamy także mroczny Mahavit oraz gorące Namakli. Niestety kąpieli słonecznych ani na tym pierwszym (bo trudno opalić się w cieniu), ani na drugim nie doświadczymy – zresztą nawet plaży nie ma. Co prawda Shepard zabieganym człowiekiem jest, ale chwila relaksu z wybranką/ wybrankiem swojego serca mu się należy.
Podsumowanie
Wcześniej napisałem, że LotSB nie został nadal pobity i podtrzymuję swoją opinię. Leviathan nie jest bardzo dobry, ale nie jest też zły. Określiłbym go mianem „przyjemnego” i to pomimo tego, że sama historia opowiedziana w tym DLC do przyjemnych nie należy. Fabularnie może nie jest jakoś wybitnie, ale Bioware broni się dobrze poprowadzoną narracją. Trzeba w tym miejscu podzielić nieco ocenę – dla fanów teorii indoktrynacji, do których na szczęście nie należę i nie należałem – Leviathan nie będzie czymś, czego wyczekiwali i o czym marzyli. Dla osób, które przyjęły oryginalne zakończenie w sumie też nie będzie to przejaw geniuszu Kanadyjczyków, ale przez to, że ukazuje kilka ważnych wątków dotyczących nie tylko Żniwiarzy, ale i samej indoktrynacji, polecam się nim zainteresować.
Nie mogę pochwalić natomiast ceny. Choć jest to najdłuższe DLC do gry z serii ME, w jakie grałem, to ponad 30 zł (800 pkt Bioware) za zobaczenie czym/kim jest tajemniczy Leviathan jest ceną wygórowaną. Nie od dzisiaj wiadomo, że tego typu dodatki raczej nie są wybitnie rozchwytywane w naszym kraju, a sam producent niespecjalnie kwapi się do dostosowania ich ceny do konkretnego rynku. Sądzę, że krótszy LotSB, który kosztował tyle samo, był dużo bardziej znaczącym DLC i tam jakoś jego cena tak nie bolała. Tutaj natomiast można się poważnie zastanowić nad wydaniem swoich pieniędzy. Jeśli jednak posiadasz wolne 800 pkt Bioware, to bez wahania powinieneś zaprosić Leviathana na swój dysk.
Plusy | Minusy | Ocena końcowa |
---|---|---|
|
|
70% |