Steve Jobs – Walter Isaacson
Historia życia twórcy potęgi Apple'a
Tomasz Popielarczyk 23 stycznia 2012, 20:30
Jedni widzieli go jako geniusza, inni uważali za szalonego ekscentryka o niepohamowanym charakterze i dziwnych nawykach. Jaki był naprawdę Steve Jobs? Na to pytanie próbuje odpowiedzieć Walter Isaacson, który w opasłym, 700-stronnicowym tomiszczu spisał całe życie założyciela Apple.
Charakterystyczne nadgryzione jabłko – logo firmy, którą można kochać lub nienawidzić, ale trudno przechodzić obok niej obojętnie. Co sprawiło, że w całej dolinie krzemowej nie ma drugiego takiego producenta? Nie „co”, lecz „kto” – założyciel koncernu. Steve Jobs przez całe swoje życie był przekonany, że jego misją jest tworzenie technologii z domieszką sztuki, co ostatecznie przełożyło się na imponujące portfolio Apple, kojarzonego obecnie z produktami oryginalnymi, nowoczesnymi i jedynymi w swoim rodzaju, a przy tym pod wieloma względami wyznaczającymi trendy w branży nowych technologii. Wróćmy jednak do samej postaci Jobsa. Jakim człowiekiem był, a właściwie – jak go opisał Isaacson?
Od najmłodszych lat Jobs wyróżniał się w gronie rówieśników – nie tylko wiedzą, ale też wrodzoną pewnością siebie i poczuciem wyjątkowości. Młodość minęła mu na praktykowaniu buddyzmu, zażywaniu narkotyków i konstruowaniu nietypowych gadżetów, do czego czuł niebywały pociąg (a czego nie można powiedzieć o mechanice, którą pragnął mu wpoić ojciec). Życie Jobsa przed założeniem Apple zostało przez Isaacsona opisane szczególnie, gdyż jedynie tutaj pozwolił sobie zagłębić się bardziej w jego sprawy osobiste. Im bohater był starszy, tym ta sfera była opisywana bardziej lakonicznie. Trudno wskazać tutaj konkretny powód. Być może autor zrobił to celowo przez wzgląd na niedawną śmierć, która z momencie premiery książki wciąż poruszała rodzinę i najbliższych Steve’a? A może po prostu CEO Apple’a z biegiem lat kompletnie wyzbył się życia osobistego, skupiając jedynie na firmie?
Druga z opcji jest bardzo prawdopodobna, zważywszy na fakt, że Jobs jako przyjaciel, mąż, ojciec wcale nie imponuje swoją wielkością, wręcz przeciwnie. Czytając o jego zaniedbywaniu rodziny, wykorzystywaniu najbliższych tylko po to, by firma mogła odnieść większy sukces, a nawet terroryzowaniu (tak, to odpowiednie określenie) pracowników, zamiast podziwu czujemy pewien żal i współczucie. Otóż okazuje się, że w gruncie rzeczy ten zapatrzony w siebie, ekscentryczny furiat był bardzo samotnym, oddanym jedynie swojej pracy człowiekiem.
Za co jednak Jobsa można podziwiać? Można by wymieniać długo, ale to, co najbardziej daje się we znaki po lekturze książki Isaacsona, to pasja i nieszablonowe podejście do elektroniki użytkowej. Dla założyciela Apple nie była ona bowiem jedynie zlepkiem płytek krzemowych, styków i przewodów. Każdy gadżet i komputer, który miał nosić logo nadgryzionego jabłka, musiał być dopracowany do perfekcji. I właśnie to Jobs stawiał sobie za punkt honoru – nie tylko jako CEO Apple’a, ale także podczas swojej przygody z Pixarem.




