
Tomb Raider
Lara jeszcze nigdy nie była taka piękna i... brudna
Jacek Chlewicki 12 marca 2013, 11:38
Lara Drake
Ukryta we mgle bezludna wyspa, która tak naprawdę bezludną nie jest, to temat wyjątkowo nośny w popkulturze. Nowa odsłona Tomb Raidera przenosi nas na taką właśnie wyspę, której nie zobaczymy nie tylko w katalogach biur podróży, ale i na mapach. Szybko dochodzimy do wniosku, że na wyspie żyją nie tylko wilki i jelenie, ale i fanatyczni wyznawcy starożytnego kultu. A to dopiero początek. Żeby nie zdradzić wszystkiego, wielbiciele historii Dalekiego Wschodu i tematyki II Wojny Światowej powinni poczuć się, jakby właśnie otrzymali od Crystal Dynamics mega prezent.
Chyba nikt nie zaprzeczy, że „stara” biuściasta Lara Croft była wysportowana. Skakała po skalnych blokach, wspinała się po linach, pływała i w ogóle. Super, ale nowa Lara Croft to nieporównywalnie wyższy poziom i – jeżeli graliście w serię Uncharted – to powinniście mieć wyobrażenie, jak się w nowego Tomb Raidera gra. Natężenie widowiskowych sekwencji nie jest może tak ogromne, jak w przygodach Nathana Drake’a, ale na ekranie dzieje się naprawdę wiele. Raz wchodzimy po szyję do rzeki, a minutę później lecimy na spadochronie i próbujemy nie zderzyć się z czubkami drzew. Innym razem uciekamy z płonącego starożytnego miasta. Swoją drogą jest to jedna z najlepszych misji obecnych w grze – budynki trawi ogień, wszystko się wali, a na domiar złego musimy walczyć z przeciwnikami. Ale ekwilibrystyczne popisy Lary Croft to nie wszystko. Możemy też strzelać, bić oraz atakować z zaskoczenia. Z reguły każdy etap, w którym występuje mięso armatnie, możemy ukończyć na dwa sposoby. Na Rambo, rąbiąc i paląc (łuk z płonącymi strzałami!) lub na Bonda, czyli przemykając za plecami wrogów i likwidując wrogów strzałem w głowę albo – w skrajnych przypadkach – zatapiając w ich czaszkach górski czekan.