News

Relacja z ESL One New York

Tegoroczna edycja ESL One w Nowym Jorku zagwarantowała nam CS'a na absolutnie najwyższym poziomie

Podsumowanie

To prawda, że Virtusi nie zatriumfowali drugi raz z rzędu na LANowym turnieju, jednak absolutnie nie można zarzucić ekipie Kubena słabej formy. W meczu z Na'Vi nasi rodacy popełnili kilka błędów, które rywale sprawnie wykorzystali – na tym poziomie zmagań tego typu pozornie niewidoczne pomyłki potrafią zaważyć o losach batalii. Wniosków płynących z Nowego Jorku jest kilka. Po pierwsze, udało nam się w meczu best-of-three pokonać SK Gaming – najlepszą w chwili obecnej drużynę na świecie. Skład, który zasilają gracze o ponadprzeciętnych umiejętnościach indywidualnych. Po drugie, Pasha i jego kompani mają drobne problemy ze de_train. Mapa ta jak powszechnie wiadomo jest jedną z tych, na których Virtusi potrafią rozegrać świetną bitwę, ale w Nowym Jorku przegrali każdy mecz na tej lokacji i to sporą różnicą w punktach.

(fot. ESL)

Po trzecie cała piątka biało-czerwonych gra na mniej więcej równym poziomie co oznacza, że skład nie musi liczyć na jednego, konkretnego zawodnika, który ma kluczowe znaczenie na polu walki. Forma wróciła, heady wchodzą jak nóż w masło, a taktyczne podejścia wyglądają naprawdę nieźle i co najważniejsze są skuteczne – to widzieliśmy w Bukareszcie i zobaczyliśmy również w Stanach. Zabrakło naprawdę niewiele, aby móc cieszyć się tytułem zwycięzcy. W top 10 graczy ubiegłego ESL One znalazło się dwóch Polaków – Snax z ratingiem 1.12 ulokował się na piątej pozycji, a na dziewiątej wylądowali Byali z wynikiem 1.09. MVP turnieju został wspomniany już w poprzednich akapitach s1mple (1.29).

Jeśli chodzi o triumfatorów to trzeba przyznać, że od jakiegoś czasu ekipa GuardiaNa zdecydowanie jest na fali. W sierpniu szeregi aktywnego składu opuścił Zeus przechodząc do rezerwy – nowym nabytkiem formacji okazał się s1mple, który przywędrował z Team Liquid. Pierwszy LAN po tych roszadach nie wypadł najlepiej – w ramach StarSeries Na'Vi zajęło 13-16 pozycję, ale po czasie aklimatyzacji nowego członka i wspólnych treningach Ukraińcy wreszcie doczekali się upragnionych efektów w postaci wygrania prestiżowego wydarzenia. Oczywiście SK póki co nadal pozostaje na szczycie, ale tron na którym siedzą został mocno naruszony – przez samych członków Natus Vincere, ale i Virtus Pro. Polacy są jedną z formacji, które przez ostatnie miesiące zanotowały bardzo duże postępy – podopieczni Kubena awansowali na drugie miejsce po ESL One w rankingu HLTV, a od Brazylijczyków dzieli ich jedynie 26 punktów.

(fot. ESL)

Komu powinęła się noga w Barclays Center? O dobrym występie nie mogą mówić reprezentanci Astralis i G2, którzy wypadli najgorzej. Duńczycy od momentu założenia swojej własnej organizacji (19 stycznia 2016) nie awansowali do finału żadnego prestiżowego turnieju – pechowa passa wydaje się nie mieć końca. Pech towarzyszył także Francuzom – ekipa mimo całkiem niezłego występu w Kijowie zupełnie zawiodła swoich fanów w Brooklynie, spadając tym samym w rankingu HLTV z 2 na 8 pozycje. Fnatic w nowej odsłonie pokazało pazur, ale nie było na tyle groźne by poważnie zaszkodzić innym uczestnikom, podobnie OpTic. Jest jednak amerykańska drużyna, która na uwagę zasłużyła – mowa o Liquid. Hiko wraz z kolegami pogrążyli zawodników Fnatic, rozgromili ze sporym zapasem punktów G2 i ulegli właściwie tylko triumfatorom zawodów oraz Virtusom. EliGE odnotował w całym turnieju średnią ratingu 1.27 – to zaledwie o 0.02 pkt mniej niż MVP s1mple. Amerykanin jest w dobrej formie i może sporo namieszać w najbliższym czasie.

(fot. ESL)

Na koniec słów kilka o bardziej technicznych kwestiach. Nowe zasady Valve mogą nieco uprzykrzać życie przeciętnemu widzowi. Formacje mogą teraz brać w na jednej mapie maksymalnie cztery pauzy taktyczne, trwające około minuty, półtorej max. Jeśli obie drużyny zdecydują się wykorzystać całą pulę, mamy aż osiem przerw. Doliczając do tego wszelakie techniczne problemy, które również stopują potyczkę i których niestety nie zabrakło w Nowym Jorku, wychodzi nam dość irytująca mieszanina. Powiedzmy sobie szczerze – ciągłe przerywanie dynamicznej rozgrywki, nawet na niedługi czas, jest mało komfortowe choć zawodnicy z pewnością myślą inaczej. Każda minuta na komunikację z trenerem jest wszak na wagę złota.

(fot. ESL)

Co do samego formatu myślę, że system szwajcarski wypadł nieco lepiej od pojedynczej czy podwójnej eliminacji do których przyzwyczaili nas organizatorzy największych zaowdów. Uczestnicy z każdą rundą mierzą się z przeciwnikami o podobnych wynikach co czyni rywalizację bardziej sprawiedliwą. Jedyne co miałbym do zarzucenia organizatorom ESL One New York jest faza pucharowa, której wszystkie spotkania zaplanowano na jeden dzień. Mieliśmy ich łącznie trzy z czego wszystkie okazały się być bardzo długie. Godzina czasu między półfinałem a finałem to nieco mało na co też zwracali uwagę Virtusi za pośrednictwem mediów społecznościowych. Zmęczenie robi swoje i w jakiś sposób wpływa na skuteczność w trakcie batalii. Byłbym bardzo zadowolony jeśli ESL weźmie to pod uwagę w przyszłości i albo lepiej rozłoży w czasie mecze albo po prostu je rozdzieli, przesuwając decydujące starcie na inny dzień.




Zgłoś błąd